Czasem zdarza mi się przechodzić ulicą Garncarską (krakowski szpital onkologiczny). Zawsze człowieka dreszcz przelata; ta aura złowrogości i nieodwracalności śmierci. Wyrok na raty, walka o życie, cudowne uleczenia i śmierć jak loteria… Oczywiście niektórzy pracują na to intensywnie – statystyki nie kłamią, ale nawet i niepijących vege buddystów czasem dołapie! Czy więc jest sens się przejmować? Starać? Wybierać starannie produkty, unikać pewnych używek, preferować kuchnie i materiały? Jak pisałem – statystyki nie kłamią. Nie o to też chodzi, bym je tu teraz przytaczał.
Zdarzało mi się podpisywać zdrowotną umowę ubezpieczeniową. Były tam różne pytania mające określić stopień ryzyka dla ubezpieczającej mnie firmy. Były pytania o nałogi, o choroby, operacje, hobby i uprawiane sporty. A jeszcze po wypełnieniu agent, myśląc że sprytny, usiłował mnie wciągnąć w rozmowę, opowiadając o swoich narciarskich wyczynach. Chcąc mnie sprowokować do pochwalenia sie swoimi wyczynami. Co skutkowałoby podniesieniem stawki, bo uprawiam ryzykowne hobby. I uważam że to było zabawne, ale uczciwe.
Kiedy więc przechodzę ulicą Garncarską i widzę ten szpital, czuję dreszcz. Ale gdy widzę tych ludzi, którzy wychodzą na chwilę na powietrze, kiedy wiatr rozwiewając im szpitalne szlafroki ukazuje strzęp człowieka, a z chudej, zapadłej twarzy patrzą wielkie oczy… Kiedy idzie szurając nogami, bo podnosić już nie ma siły i często wlecze za sobą stojak z kroplówką… Bardzo chciałbym mu współczuć, ale najchętniej kopnąłbym go w dupę, tylko boję się że by się rozsypał albo na bucie został. Bo w 90% ci ludzie wyszli … na fajkę!… Jak się chuju chcesz zabić, to skocz z mostu a nie zabieraj miejsce komuś, kto chce żyć i walczyć z chorobą! I czasem mu właśnie miejsca brak bo taki idiota zabiera! I jeszcze lekarzom dupę zawraca!
I tu wracam do ubezpieczenia i podchwytliwych a zasadnych pytań agenta. Dlaczego, jeżeli ktoś świadomie, z rozmysłem, lubością i w trybie ciągłym zażywa substancji trujących – ma płacić taką samą stawkę na ochronę zdrowia jak ten, który tego nie robi? Nie mówię tu o jakichś skrajnościach; policji zdrowotnej czy tajnych agentach ZUS tropiących niesportowy tryb życia, ale po pierwsze deklaracja samego ubezpieczającego, po drugie – to się da stwierdzić na badaniach okresowych. Jeżeli można taką gradację ustawić przy ubezpieczeniach samochodu, to dlaczego nie przy zdrowotnym??
Sam nie prowadzę specjalnie zdrowego trybu (choć nie palę) i byłbym w stanie zaakceptować dobrze poukładany cennik promujący zdrowe odruchy. Bo jeżeli ktoś uprawia ekstremalne sporty, miał wyrok za prowadzenie po pijaku, jest rozwodnikiem z dorywczą pracą, słucha hard core’a albo metalu i jeszcze pali a zestawi się go z niepijącym, niepalącym, vege, spokojnym domatorem o uregulowanym statusie osobistym i materialnym, ze stałą bezpieczną pracą – to ryzyko zachorowań jest nierówne do bólu! Tak więc dlaczego mieliby płacić taką samą stawkę? Ten drugi winien płacić dużo mniej! I tak jego życie jest straszne! Po co go jeszcze karać?..