Od wielu wielu lat pracuję na budowie. Do szału doprowadza mnie pewna postawa. Ona występuje w życiu w ogóle bardzo często, ale na tejże budowie, z racji swojego charakteru w postaci skondensowanej. Otóż, gdy trzeba zrobić coś nieoczywistego, klient ma oryginalne lub tylko niekonwencjonalne życzenie, lub splot zdarzeń i innych działań (wszak budowa, nawet mała, to zbiór wielu wypadkowych) i wtedy występuje owo słynne „nie da się”. Które znaczy – „nie chce mi się pomyśleć jak rozwiązać ten problem wykraczający poza standardowe działania”. Po czym rozbrzmiewa – „Paanie, ale tak się niee da!”. Następuje idiotyczna argumentacja, że np. „nie, bo tak się nie robi…” Niewątpliwie jest sporo pomysłów których wykonanie wiąże się z niebezpieczeństwem, olbrzymimi kosztami czy wątpliwą trwałością. Ale dać się da! Natomiast on robi tak samo odkąd pamięta i nikt mu nie będzie gadał!..
Są też uzdrawiacze narodu i zbawcy świata. Zawsze wiedzą co należy zrobić i w zależności od danego tematu albo są najlepszymi politykami, historykami, lekarzami, albo selekcjonerami reprezentacji. Mają recepty na wszystkie bolączki świata, pełni prostych, błyskotliwych recept na każdy problem. Oprócz niezachwianej, trudno powiedzieć – „wiedzy”? (pewności? Może przekonania?) mają jeszcze taki indywidualny rys; mianowicie to muszą być Jego pomysły, Jego rozwiązania, Jego cokolwiek by to nie było. Swojego czasu bawiłem się tym tak, że po upływie jakiegoś czasu przedstawiałem jego stanowisko głośno i wyraźnie. Po chwili zwalczał mnie i moją opinię zaciekle udowadniając tezę wręcz przeciwną niż głoszona wczoraj. Okej, można zmienić zdanie – przemyśleć, poznać nowe fakty itp. Ale tak naprawdę tu chodzi o Jego rozwiązania…
Są też tacy, którzy od początku, w każdym pomyśle czy inicjatywie widzą tylko klęskę, upadek i katastrofę. Czyli bezsens jakichkolwiek działań. To doskonale maskuje ich impotencję i uzasadnia marazm. Potrafi znaleźć problem na każde rozwiązanie. Żadna dziura nie da się ominąć, zasypać ani załatać, bo każde następne rozwiązanie owocuje jeszcze większą lawiną trudności i problemów. Jeżeli z góry wiem, że dana sprawa nie ma sensu, to nie mają mi za złe, że nic nie robię. Ostatecznie dają spokój, ale zupełnie inaczej wygląda takie przekonanie o braku możliwości sukcesu niż zwykłe lenistwo. Można wyglądać wtedy, głównie we własnych oczach (a o to naprawdę chodzi) jako przenikliwy, sprytny analityk. Który wie, że to czy to się nie uda. Nikt więc mądry nie powinien, a już on – na pewno!.. W Kubusiu Puchatku występowała taka postać – Kłapouchy. Po wysłuchaniu jakiegoś pomysłu łypał okiem i ponurym głosem wygłaszał „nie uda sie, na pewno się nie uda…”
Wypełniamy świat swoimi projekcjami, chciejstwem (lub kompulsywnym niechciejstwem) nieuzasadnioną wiarą w powodzenie lub jego brak. Żyjemy mitami na własny temat i na temat mechanizmów świata, epatujemy nieuzasadnionym, niepopartym niczym entuzjazmem albo z góry założoną daremnością starań wszelakich. A tak bardzo brakuje spokojnej analizy, pozbawionej emocji i uprzedzeń. Piszę to, bom sam niewolny od tych przywar. Tylko staram się, znając te mechanizmy, kontrolować…
Mam znajomego stoika, jest szczęśliwy ograniczywszy swoje względem świata oczekiwania (względem siebie swoje oczekiwania ograniczył już dawno i praktycznie do zera) – zwykł był mawiać filozoficznym tonem prezentując swoje motto życiowe – „Pamiętaj! Najważniejsze, żeby połówka zawsze pełna! „. I dodawał realistycznie półgłosem – „… no, chociaż do połowy…”