Lato, gorące noce i otwarty balkon lub okno. Świt… I nagle budzi cię bulgot zatykającej się rury od kibla. To ptaszek. Wiesz, że jak wstaniesz by go przegonić, to się rozbudzisz, poza tym on i tak za pięć minut wróci, by ci zagruchać swoją piosenkę. A jak zamkniesz balkon, to się udusisz, poza tym uzna terytorium za swoje i zbuduje sobie gniazdo…
Gołębie w mieście. Ekspansja i nieopanowany rozród jest wytłumaczalny – duża dostępność do pożywienia i brak wrogów naturalnych spowodował eksplozję demograficzną, którą bardziej nazwałbym katastrofą. Turyści na Rynku czy gdziekolwiek na starym mieście – zachwyceni ufnością siadających im na rękach i ramionach karmionych gołębi. To takie sympatyczne. Takie fotogeniczne…

Zupełnie innego zdania są mieszkańcy miast, gdzie owa zjebana franca, gołąb skalny (Columba livia) się gnieździ. Tony żrącego gówna na każdym załomie i gzymsie, rozpuszczane przez deszcz, niszczące mury i pomniki, siedlisko robactwa, smród i zaraza… Nie sposób zostawić otwartego okna czy balkonu, bo wejdzie do mieszkania i będzie się przechadzać nonszalancko znacząc kupami szlak zwiedzania. A gdy go usiłujesz przegnać – zrywa się rozbijając o ściany i przedmioty, zrzucając i niszcząc co delikatniejsze bibeloty, łamiąc kwiaty i targając firanki. Ostatecznie łapiesz go i chcesz rozedrzeć ze złości ale patrzysz na przerażone oczy i tłukące się serce… i wypuszczasz gnoja. Do następnego razu…
Są tak zdegenerowane, że wnet oduczą się latać, bo instynkt i tak już w zaniku – żeby przejść przez Rynek, często trzeba je rozgarniać nogami albo uważnie stawiać stopy żeby któregoś nie rozdeptać. Wystarczy usiąść gdziekolwiek czy przystanąć i dotknąć ust. Bystre oko gołębia dostrzeże i wnet masz pod stopami bulgoczące, domagające się żarcia stadko. Wnet wydarłyby ci jedzenie z gęby! Był kiedyś taki pomysł, by je masowo odławiać i karmić nimi zwierzęta w zoo. Np. ptaki drapieżne. Ale upadł, bo to bardzo niehumanitarne. Czyli rozumiem, że dawanie im szczurów i myszy jest bardziej ludzkie? A w czym to gołębie są lepsze?.. U nas noszą nazwę „latające szczury” i to też nietrafne, bo do szczura mam szacunek – bestia przemyślna, sprytna i walczy o swoje. No i jest solidarny ze stadem. A to jest legawiec bez jakichkolwiek zasad, nawet tych najprostszych. Nieraz widziałem zdychające, chore osobniki gdzieś w kącie w Sukiennicach czy jakiejś kamienicy. Siedział skulony i nieruchomy, obojętny i bez sił na cokolwiek. I wtedy jego dotychczasowi kompani, ustawieni w kolejkę ruchali go do zdechnięcia, a nawet po. Bo to samo bywało z gołębiem rozjechanym przez auto.
Żyją w mieście inne ptaki, również stadne – wróble, szpaki, kawki, jaskółki czy gawrony. Z każdymi da się żyć, tylko nie z gołębiami…
Kiedyś na naszym balkonie zdążyły zrobić gniazdo i znieść jaja – nie miałem sumienia im tego wyrzucić. Obiecałem poczekać, aż młode wyfruną o własnych siłach. Ale wtedy korzystając z karencji sprowadziły się jeszcze dwie rodzinki a balkon miałem tak zasrany, że czyściłem go tydzień różnymi dezynfekującymi zajzajerami. A ile było walki z dotychczasowymi mieszkańcami którzy w bezczelności byli gotowi siadać nam nawet na głowach gdy byliśmy na balkonie! Już tego błędu nie popełnię. Ale te łajzy stale próbują. Ich bezczelność równa się głupocie, bo robią to przyzwyczajone tylko do wymachiwania rękami i okrzyków, za czym nigdy nie idzie jakaś fizyczna akcja. Nadal nie mam chęci ani ambicji, żeby im jakąkolwiek krzywdę robić, ale nie sposób nieustanie potykać się o wędrujące gołębie które później trzeba spanikowane wyprowadzać. A potem doprowadzać mieszkanie do porządku.

Mieszkam na Starym Mieście (Kraków) w kamienicy zasiatkowanej i okolcowanej jakbyśmy toczyli wojnę. A i tak znajdą zawsze jakąś szparę żeby się wcisnąć, nasrać, zrobić na tym gniazdo i bulgotać jak zatkana rura od kibla. A później jeszcze te pisklęta wydające nieustannie ultradźwięki od których można dostać szału… Nie pomagają groźne figurki kruków czy dyndające sokoły albo powiewające wstążki – po chwili wszystkie straszaki są obsrane i oswojone. I trwałaby tak ta beznadziejna walka z latającymi wiatrakami, gdyby nie przypadek. Nasz balkon wychodzi na częściowo zamknięte podwórko – naprzeciw jest ściana sąsiadujących budynków z płaskim dachem i kilka sporych drzew. Na ogół obsiada je olbrzymia chmara gołębi. Czekając, czy ktoś gdzieś czegoś nie rzuci, żeby puścić się całym stadem rozbijając się o gałęzie i ludzi, strącając kapelusze i lądując na sobie nawzajem byle się tylko dopchać. Któregoś razu przemywałem podłogę mopem i wystawiłem go na balkon tak, żeby dredy zwisały, obciekały i schły. Kiedy chciałem sprawdzić czy wysechł, gdy go podniosłem – zerwała się w panice chmura gołębi z kilku podwórek i wszystkich drzew w okolicy. Okazuje się że panicznie boją się właśnie mopa! Teraz, gdy ów mop wystaje z naszego balkonu – gołębi siadających już nie na naszym balkonie ale w ogóle w okolicy jest jedna dziesiąta! I wystarczy bym tylko nim machnął – panika gwarantowana! Dobry, bezkrwawy sposób na pozbycie się tych ptaszków z okolicy.
Gołębiami brukowany Kraków
gówno ma z tych ptaków

Jan Sztaudynger

 

Komentarze

comments