Generalnie jestem zdrowy i nie narzekam. Jak mnie coś łapie, to zjadam wiaderko aspiryny, taczki czosnku i popijam kuflem miodu. Najdalej za dwa dni działam i nie ma problemu. Wczesną wiosną przeczołgała mnie poważna grypa. Po wyzdrowieniu chodziłem dumny cały, że oto miałem kowida i dałem mu rady. Aż przyszła jesień prawdy… I okazało się, że tym razem faktycznie dopadł mnie tej chuj w koronie. Jeżeli do tej pory zdawało mi się, że wiem co to ciężka grypa, to miałem rację – zdawało mi się. Gorączka i ciśnienie takie, że myślałem że oczy mi się wypstrykną z czaszki jak pestki czereśni. Dreszcze i bóle stawów i mięśni jakby mnie gryzł pies. Serce łomocze jak zdezelowany dizel w starym ruskim spychaczu, któremu nie pali połowa cylindrów. Najpierw się szarpie jak żywe stworzenie wewnątrz ramy, potem tańczy nieregularnie i zamiera. Żeby za chwilę wybuchnąć tak, jakby siłą uderzenia chciało nadrobić chwilę milczenia. Jeżeli sobie uświadomisz, że od tego organu zależy twoje tu bi or not tu bi, to robi się … niepokojąco. Albo zapadam w sen w którym uciekam a nie mogę, albo gonię a powinienem uciekać (ale nie mogę). Koszulę wykręcam co dwie godziny… Oddycham ledwo i płytko, bo tuż na granicy oddechu czai się duszący kaszel. Który rozrywa głowę na strzępy. A słaby jestem taki, że stojąc w drzwiach łazienki (poważna wyprawa!) i trzymając się framugi obliczam, czy zdążę zrobić to siedem kroków do łóżka, czy padnę po drodze. Byłem taki słaby, że jakbym się postawił jakiemuś sprytnemu ośmiolatkowi, to mógłbym obskoczyć bęcki… I jeszcze po wyzdrowieniu wyjście na pierwsze piętro powodowało taki łomot serca i słabości że musiałem odpoczywać.

Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co byłoby, gdybym był sam, gdybym nie miał troskliwej opieki, gdybym nie był wcześniej w niezłej formie i raczej zdrowy. Gdybym miał na przykład astmę, albo jakąś chorobę serca, albo inne kurestwo. I tak, można na to umrzeć…

Niewątpliwie ktoś na tym kręci poważne lody, być może był na to jakiś plan (teorii jest wiele), być może wiele posunięć jest panicznie głupich albo za późno albo bez znaczenia. Ale sam kowid ściemą nie jest.
Dlatego mówię głośno i wyraźnie – dbajcie o siebie. Ale też dbajcie o innych! Maseczki – niby gówno dają, ale jeżeli już wiemy, że ten wirus przenosi się drogą kropelkową, to jednak ma to sens. Tylko często zmieniać, żeby sobie jakiegoś grzyba w płuco nie zaaplikować. Dezynfekcja i mycie rąk jak i inne obostrzenia na pozór głupie – jeżeli to ma komuś uratować życie? Dla mnie to rzecz oczywista. I zwłaszcza nie narażajmy ludzi starszych – oni na ogół już mają jakąś chorobę którą kowid nie omieszka wykorzystać.
Przechorowałem w domu, nie chciałem dokładać służbie zdrowia jeszcze jednego pacjenta. I trochę się bałem, że wpadnę do jakiejś potwornej maszynki do mięsa, gdzie mimo nieprawdopodobnego poświęcenia lekarzy i pielęgniarek – zachoruję na wszystko i zdechnę. Poza tym, jak pisał Chandler „byłem tak chory, że aby umrzeć musiałbym trochę wyzdrowieć”.

A co dopiero żeby iść do lekarza…

Komentarze

comments