Od jakiegoś czasu chodziła po okolicy ni to plotka ni to groza… Jak zwykle byli tacy, którzy zarzekali się że widzieli… Gówno tam widzieli! Po prostu; ludziom brakowało sensacji. Życie które prowadzili wydawało im się nudną egzystencją i wymyślali sobie baśniowe elementy. A później wmawiają jeden drugiemu do tego stopnia, że sami zaczynają w to wierzyć!.. No bo proszę was – jak można wierzyć w taką bzdurę, że zawsze przy pełni księżyca po całej okolicy, po łąkach i polach, po pustych drogach galopuje przepiękny biały koń! Kobiety wzdychały tęsknie szepcząc sobie na ucho, czerwieniąc się i chichocząc. Mężczyźni opowiadali z zachwytem o jego wielkości i szybkości. I takie tam poetyckie bajędy jak to pędzi błyskając okiem, z rozwianą grzywą, nieujarzmiony i dziki…
Śmiałem się z tych gadek i pukałem w czoło, ale zbiorowa histeria zataczała coraz szersze kręgi. Coraz więcej poważnych skądinąd ludzi zaklinało się na wszystkie świętości!.. Organizowali grupy i czaili się po nocach, by go choć raz zobaczyć. Co i raz któraś z grup wracała oczadziała ze szczęścia, paplając nieskładnie jeden przez drugiego. Życie całej okolicy toczyło się od pełni do pełni.
W końcu pomyślałem sobie – a niech tam! Zobaczę i ja! Obalę ten ich idiotyczny mit. Tą zbiorową autosugestię i histerię. Byłem przytomny i sceptyczny.
Nie było jakiejś reguły, konkretnych miejsc w których pokazywał się najczęściej; mógł być wszędzie i nieraz zdarzało się że widziały go dwie a nawet trzy grupy w odległych od siebie miejscach.
Mój dom stał na uboczu. Zaraz za nim była rozległa pagórkowata łąka , zagajnik i pole. I tak przeplatane aż do hen hen…
Noc była piękna! Księżyc lśnił hipnotycznie. Wciągnąłem rześkie powietrze. Opadłem na cztery nogi i ruszyłem galopem czując jak wiatr targa mnie za grzywę…

Komentarze

comments