Pośród wielu wad udało mi się przemycić jedną zaletę. Mianowicie pozwoliłem wewnętrznemu dziecku żyć i psocić przez całe życie. Czasem aż za bardzo…
Zawsze byłem inicjatorem zabaw, które jakoś tak idąc swoją koleją ewoluowały w dzikie i niebezpieczne harce – a to skoki do piachu z drugiego piętra, a to improwizowane spadochrony, czy gonitwy po dachach garaży. Albo też po nieopatrznie otwartych kanałach… Kiedyś udało nam się uruchomić i spuścić z wału do Wisły buldożer używany do pobliskich prac drogowych…
A kiedy nie mogłem wprowadzać swoich pomysłów w czyn – snułem różne teoretyczne możliwości. Zupełnie serio rozważałem projekty techniczne czy pomysły racjonalizatorskie, a nie mając mocy sprawczych – odkładałem je ad calendas graecas. Ale pamiętam do dziś pomysły zrobienia samochodu z dwóch motocykli, amfibii z balii i motoroweru czy dynama napędzanego chomikiem. Dopracowywałem szczegóły, przemyśliwałem i usiłowałem przewidzieć trudności. Nieraz nawet próbowałem jednak to jakoś poskładać – skutki były łatwe do przewidzenia… Kiedyś wpadłem na pomysł, by zawiadowcy na stacjach, którzy odprawiali wtedy pociągi machaniem chorągiewką i donośnym gwizdkiem – używali do tego specjalnie tresowanych świstaków. Myślałem że to, prócz ewidentnych korzyści obcowania z sympatycznym zwierzakiem pozwoli też owego świstaka uratować od wyginięcia. Bardzo się zmartwiłem, gdy okazało się, że zapada w dość długi zimowy sen…
Lub z zapałem godnym lepszej sprawy tropiłem nielogiczności w języku – dlaczego, jeżeli pozostać przy świstaku – gwizdek służy do gwizdania ale świstek już nie. To na czym się śwista? No chyba na świstaku. Z wyłączeniem zimy… Albo taka brodawka – powinna być na brodzie! A na piersi – piersiawka, (ostatecznie cycawka) jeżeli już idziemy tym tropem. Dlaczego na rękach nosimy rękawiczki a na stopach – skarpetki? Nie mówiąc o rajstopach, gdzie biorąc pod uwagę procentową zawartość tychże – powinny się nazywać rajdupy? Rajnogi? Takich pytań skojarzeń odkrywałem całe mnóstwo. Zastanawiałem się co to jest tywa. I dlaczego używa się tylko lewej. I nikt mi jakoś nie chciał powiedzieć co to w ogóle jest… Usłyszawszy gdzieś określenie „atrament sympatyczny” nie bardzo byłem w stanie sobie wyobrazić, na czym owa sympatyczność, prócz funkcji, miałaby polegać. I kiedyś udało mi się rozwiązać ten problem, a już na pewno rozśmieszyć dorosłych. Czyli mamę i panią doktor wypisującą receptę. Pamiętając narzekania mamy i pani w aptece na lekarskie bazgroły stwierdziłem, ze pani doktor po prostu pisze atramentem niesympatycznym. Mama opowiadała mi, że martwiała, gdy z poważnym i zgoła namaszczonym wyrazem twarzy przychodziłem i wykładałem jej swoją teorię/ pytanie… Bo weź teraz wytłumacz przemądrzałemu i dociekliwemu smarkaczowi że tak się po prostu mówi. Dziecku, które poszukuje w świecie jakiegoś porządku i stałości, a stale przyłapuje go na umowności, prowizorce i bylejakości.

Z czasem polubiłem takie przyłapywanie i sam zacząłem je prokurować zderzając ze sobą nieodległe i pozornie pokrewne znaczenia. I dziecko we mnie bawi się tym przednio.
Nie wiem jak by to zrealizować, ale mam taki pomysł, który podniósłby wydatnie kulturę życia i obniżył ciśnienie w narodzie. Mianowicie; jeżeli pozytywka generuje bardzo przyjemne dźwięki, to należy skonstruować… negatywkę! I nakręcana wydając odpowiednie dźwięki, będzie na zasadzie znoszenia się częstotliwości wygaszać i zabierać głupie i złe słowa. Wystarczy ją tylko, nakręconą podłożyć w kilka miejsc – parlament, tv, kilka wieców…

Ostatnio pomyślałem, że ogórki zakiszone na wodzie święconej powinny kaca niwelować w sekundę…

Komentarze

comments