Ta pora od teraz do zawsze, od mojego teraz do mojego zawsze będzie Moniką. Powinienem się właściwie martwić, cierpieć… No, szczęśliwy nie byłem, ale gdy uświadomiłem sobie nieuchronność czasu, jego powtarzalność – odetchnąłem. Ona wróci. Znajdę ją jak zwykle w parku, leżącą z rozrzuconymi rękami, na wpół zagrzebaną w górze złotych liści…
– boisz się jesieni? – spytała na moje słowa czy coś jej się nie stało i czy nie potrzebuje … Tak. Boję się. Że kiedyś nie przyjdzie. Że przypełznie ta parszywa, rozmemłana zima, oscylując między błotem a przymrozkiem. Odsłaniająca wszystkie liszaje śmieci i brudu.
– boisz się jesieni? – pytała patrząc na mnie z bliska oczami koloru kasztanów. Pachniała jabłkami i dymem. Tak. Bałem się że nie przyjdzie. Że lato będzie mnie dusić i prażyć bez końca. Że będę przecierał oczy z kurzu i potu nieustannie pożądając zimnego piwa. I jej.
– a więc nie boisz się jesieni…- ni to twierdzi, ni pyta rozpinając kolorowy żakiet, ściągając śmieszną zieloną czapeczkę i rozsypując aureolę rudych włosów. Kiwa na mnie palcem. Paznokcie koloru dojrzałego głogu…
Czy boję się jesieni? Pytam sam siebie przed lustrem trąc siwiejącą szczecinę i naciągając policzki… nie … Nie boję się. Już nie. Właśnie przyszła. Pukanie do drzwi i zapach dymu i jabłek…

Komentarze

comments