Cicha Lipa to wioska. Leży tam gdzie kończą się peryferia. Dalej nie ma już nic. Zresztą w Cichej też. Tak twierdzą mieszkańcy. Spoglądają pustym wzrokiem.

W Cichej Lipie bywają wydarzenia. Obserwowane przez rzęsy firanek. Mruczane półgębkiem przy sklepie. Pytania są wzruszane ramionami.Świadkiem wydarzeń jest świątek. Lipowy.

W Cichej Lipie wierzą Panu Bogu. Bywają u niego co niedziela. Ale nie mieszają go do swoich codziennych spraw. Biorą je w swoje ręce.

W Cichej Lipie, prócz inwentarza, hoduje się urazy. Ze skrywaną satysfakcją. Obraca się kamienie słów. Aż do zatarcia konturów. Przekazuje przez pokolenia. Jak najdroższe klejnoty.

W Cichej Lipie jest kopalnia nadziei. Jest jej tyle, że zabłąkany komiwojażer sprzeda magiczny napój miłosny i kilometry różowej wstążki. Ona będzie teraz spokojniejsza. Będzie przygotowana kiedy On się zjawi. „Jeżeli” nie jest brane pod uwagę.

Z Cichej Lipy młodzi jednak chcą wyfrunąć. Jeśli złapią dość silny wiatr a mają duże skrzydła – udaje się. Reszta zostaje i zastyga. Lepiej się nie budzić. Można utonąć. Tanie wino. Mulisty staw.

Do Cichej Lipy czasem wracają z połamanymi skrzydłami. Siadają w kurniku a w szklanych oczach powoli gasną światła reklam. Chodzą po podwórku uważnie stawiając stopy. Żeby nie wdepnąć.

Do Cichej Lipy autobus zajeżdża dwa razy. Rano baby schowane w chustkach i chłopy o dłoniach nie mieszczących się w kieszeniach biorą głęboki wdech i jadą do miasta. Po powrocie robią wydech.

Podobno jeden z mieszkańców Cichej Lipy wyjechał do Ameryki. Tułał się po miastach i miasteczkach. Zrobił karierę. Jest burmistrzem czy coś takiego. W Silent Lime

W Cichej Lipie choruje się dostojnie. Z dolegliwościami chodzi się do lekarza, ale choruje się z powagą. W białej pościeli i z rękami na kołdrze. Ma się wtedy swoje pięć minut. Doktor mógłby wszystko zepsuć.

Do Cichej Lipy czasem przychodzi śmierć. Wszyscy wtedy przez chwilę udają lepszych. Chodzą dostojnie i uchylają lepszych kapeluszy. I są trochę zdumieni – że też trafiła?…

Do Cichej Lipy przyjechał Ważny Urzędnik. W sprawie drogi. Warunkiem pomocy z centrali miało być zaangażowanie wioski. Urzędnik wdepnął w błoto.

W Cichej Lipie nie ma szkoły. Dzieci w zimie idą daleko przez pola w walonkach i ortalionach. Pani etnograf się krzywi. Ta wioska nie ma klasy.

Do Cichej Lipy przyjechał biznesmen. Rozglądał się gwałtownie i żuł gumę. Zaglądał do dziupli i zaczepiał ludzi. Patrzyli z politowaniem. Zaczął produkować łapcie. „Lipa!” Krzywili się mieszkańcy. Ze znawstwem.

Do Cichej Lipy przyjechała telewizja. Nikt nie wiedział po co. Kręcili wszystko. W redakcji okazało się że taśmy są puste. Nikt nie wiedział dlaczego.

„Na Cichej Lipie świat się nie kończy!” Powiedział włóczęga któremu psy portki potargały. Mimo przestróg. Poszedł jeszcze dalej. Nikt go więcej nie widział.

W Cichej Lipie mieli wybudować pasaż. Miał być myty. Ale i to się nie udało.

Na Cichą Lipę okrakiem siada noc, i przykrywa wszystko spódnicą. Na gościńcu ruch zamiera. Ostatnie psy zawyją na dobranoc. Sołtys popatrzy jeszcze przez okno na gasnące kolejno światła. Westchnie gorzko – Jesteśmy w dupie…

Komentarze

comments