… kiedy kroki na schodach za tobą i drżąca od obcych dłoni poręcz jednoznacznie powie ci, że idą po ciebie – naturalnym odruchem i jedyną szansą jest ucieczka. Do góry. Po drodze wszystkie drzwi są głuche… odwrócone twarzami do środka a klamki udają, że zapomniały swoje funkcje. Ale próbujesz każdej szarpiąc w nadziei. Jeszcze tylko półpiętro i strych… Stalowe drzwi z zacinającym się zamkiem i zgrzytającą klamką, na szczęście otwarte. Kiedy już nie ma gdzie uciekać przychodzi refleksja – to była jedyna droga ucieczki, więc wiadomo gdzie jesteś… więc to tylko kwestia czasu. Pułapka?…
Właz na dach wysoko, drabina połamana, przez świetlik, jak żart niewczesny, wchodzi słońce, oświetlając plamą światła niezrozumiałe znaki na ścianie…
Zza skrzyń i starych komód dobiegają szepty i tupot drobnych stóp. Cienie chowają się za legarami. Na razie. Czekają na… Właśnie zazgrzytała klamka…
Do tej paszczy wchodzisz dobrowolnie. Najpierw z ulgą przyjmiesz chłód i półmrok bramy po rozpalonej słońcem ulicy. Później będziesz szukał odpowiednich drzwi. Otwarte są tylko te do opuszczonych mieszkań, gdzie stoi zapomniany suchy badyl kwiatka i kalendarz sprzed kilku lat. Za portretem świętego od czegośtam – kartka z wakacji z zapomnianej krainy. W kącie guzik. I spinka do włosów… Przy zamkniętym oknie trupy much. W trakcie bezowocnych poszukiwań w końcu zapominasz o celu tej wizyty i chcesz się już tylko wydostać. Półmrok prowadzi cię, szorującego dłonią po chropawe, złuszczającej skórę farby ścianie. Ale korytarz zawsze zakręca w inną stronę wypluwając cię przed kolejnymi drzwiami donikąd. Biegając od drzwi do drzwi nie możesz zrozumieć, gdzie mieści się tyle kilometrów jak chodników w opuszczonej kopalni.
Po jakimś czasie stojąc oparty o odrapany, chropawy tynk, uświadomisz sobie bezsensowność tych działań. Pogodzony i uspokojony przyjmujesz jedyne rozwiązanie – stajesz się kolejnym graffiti na ścianie korytarza…