To był czas, kiedy ludzie byli pełni wiary, pasji i ciekawości świata. Czas odkrywców, zdobywców, wynalazców i proroków. Proroków, którzy szli przez świat z rozwianym włosem, szerokim gestem, nieobecni wśród żywych, wsłuchani w głos Pana, chodzący po rozpalonych węglach, zsyłający lub wstrzymujący deszcz. Nawołujący do pokuty lub zgoła przeciwnie; bo koniec świata bliski.

Decydującym momentem w kilkunastoletnim życiu Iwana była wizyta w chutorze takiego właśnie proroka. Iwan, zawsze o głowę wyższy od swoich rówieśników, słuchał z płonącymi uszami srogich napomnień i wizji mąk piekielnych dla grzeszników. Prorok grzmiał a Iwanowi zdawało się, że obszerne rękawy jego białej bluzy uniosą go w powietrze na kształt archanioła z mieczem obwieszczającego koniec świata. Tym bardziej, że wystająca Iwanowa głowa aureolą rozczochranych włosów skupiła uwagę proroka i już po chwili święty mąż całe swe natchnienie kierował prosto w jego rozdziawioną gębę.
Usłyszał Iwan że gorzałka źle używana grzechem jest, (tu prorok pociągnął spory łyk) Że owa gorzałka do kontaktów z Bogiem przeznaczona (łyk), że rozmowa z Bogiem na trzeźwo porazić może zuchwalca (łyk), a picie dla picia i zabawy grzechem wielkim jest i pokuty wymaga…

Chutor Iwana jak raz słynął z wyrobu bimbru przedniej jakości i mocy wielkiej. Chłopi słuchali proroka z początku ze skupieniem i szacunkiem, ale w miarę rozwijania wątku wkradał się w ich myśli bezbożny sceptycyzm. Spoglądali po sobie z grymasem niedowierzania mierzwiąc brody i czupryny — Jakże to tak?! – pytali zdezorientowani – toć już gorzałki łyknąć a zaśpiewać o dupie Maryny – grzechem jest? A samąż Maryne zdybawszy takoż? A zwłaszcza, gdy sama Maryna wypiwszy, również na ono zdybanie wyraźnie czeka?!..

Kręcili z powątpiewaniem głowami. Iwan jednak chłonął prawdy bez przegrychy więc szybko uderzyły mu do głowy. Równie szybko on uderzył adwersarza, który wyraził wątpliwość co do zdrowych zmysłów proroka. Musieli się szybko zabierać z chutoru popędzani śmiechem i kamieniami…
Prorok zyskał żarliwego wyznawcę. Idealny materiał na apostoła; młody, chłonny, nieskażony – tabula rasa, na której charyzmatyczny mistrz mógł pisać co tylko chciał. Iwan wódki jeszcze nigdy wcześniej nie pił, z wyżej wymienioną Maryną też nie miał okoliczności…

I tak chodzili od wsi do wsi, od osady do osady, miasteczka i sioła nawiedzając i głosząc prawdę objawioną o cudownym katalizatorze doznań religijnych. Prorok kontaktował się z Najwyższym coraz intensywniej. Często zapamiętywał się w swoim religijnym szale tak, że tygodniami nie mógł wrócić na ziemie. Dzielnie zastępował go wtedy Iwan.
I tu zaczęły się kłopoty. Iwan w ciągu roku wyrósł na chłopa wielkiego jak niedźwiedź, niezgrabnego i przepadlistego jak studnia. Żeby złapać jaki taki kontakt z centralą musiał wypić co najmniej ceber a żeby solidnie z bogiem pogadać , np. wytargować deszcz czy słońce, czy urodzaj na bób dla chutoru w którym głosili słowo prorocze musiał ich wypić ze trzy a bywało że i cztery…

Zdarzyło się kiedyś, że po jednej ze szczególnie ciężkich i długich rozmowach z Panem gdzie nieomal jak Jakub siłował się z Bogiem o pomyślność gościnnego chutoru, przyszło się obudzić. No cóż, nie rozmawia się z Bogiem bezkarnie. Pragnienie i owo charakterystyczne rozdęcie głowy powiodło Iwana prosto do studni. Jednakowoż chwiejny chód spowodował, że potknąwszy się wpadł do środka…
Studnia była jedyna we wsi i bardzo głęboka. Wszyscy myśleli, że już po Iwanie jednak po chwili wylazł z niej przewalając się mokry przez cembrowinę. Okazało się, że miał naprawdę wielkie pragnienie. Wypił wszystko. Wieś nie dała się namówić na następną sesję w intencji napełnienia studni…

Końcem wspólnej przygody Iwana i proroka był przykry dla tego ostatniego wypadek. Iwan był mańkutem. Retoryczne właściwie pytanie czy leworęczny może być prawosławny, jeśli chodziło o Iwana nabierało dziwnych znaczeń. Iwan wszystko co czynił – bardzo czynił. Jeśli jadł albo pił – to cebrami, jeśli śpiewał – śpiewały z nim góry i lasy. Jeśli się modlił, to aż archanioł czasem żachnął się na taką natarczywość. Tak więc i gdy przeżegnać się przyszło – robił to z właściwa jemu żarliwością i zamachem. Kiedyś stojąc po lewicy mistrza, znacząc krzyż lewą ręką od prawego ramienia wziął taki zamach że wybił mu oko…
Nie pomogła dwumiesięczna sesja kontaktów ze stwórcą i szarpanie go za poły w intencji odrośnięcia oka proroka. Poszedł wiec Iwan w świat, bo ze wstydu nie śmiał już spojrzeć swemu mistrzowi w oko…
Poszedł, ale prawdę jego głosił nadal z zapałem tak wielkim i rzesze całe apostołów wypuszczając spod skrzydeł, że podróżnicy z obcych dalekich krajów Słowian opisując widzieli ich jako „lud pobożny wielce i często z Bogiem obcujący”…

Komentarze

comments