To były upalne wakacje w mieście. Mieliśmy po kilka lat i nikt nie miał dla nas czasu – dorośli szli do pracy, a babcie gotowały, narzekały i wymieniały plotki. Jak co roku do Pawła przyjechał kuzyn. Był starszy od nas o jakieś dwa lata. Zawsze miał szalone pomysły i aranżował najdziksze zabawy. Przewodził w naturalny sposób. Tym razem był trochę inny. Już nie łobuz z inwencją – był jakiś nieobecny, natchniony… Zwołał nas wszystkich do tajemnego miejsca – na tyłach zapuszczonego ogrodu. Z namaszczeniem i czcią wyciągnął księgę wielką, grubą i kolorową. Jak biblię. To był album malarstwa – największe dzieła czy coś takiego… Oglądaliśmy z zapartym tchem i słuchali jego objaśnień – każdy obraz w jego ustach zaczynał się dużo wcześniej i kontynuował się jeszcze długo poza ramy… W jego opowiadaniach ożywały najbardziej statyczne grafiki.
Aż wreszcie przerwawszy opowieść rzucił w natchnieniu – zróbmy te obrazy! I zaczęliśmy inscenizować. A to burłaków na Wołdze, a to scenki rodzajowe holenderskich mistrzów a to portret zbiorowy rodziny królewskiej. Nasz mistrz ceremonii dbał o realizm – burłacy musieli być śmiertelnie zmęczeni, mleczarka dokładne objaśniona o swojej pozycji i funkcji a król dumny i poważny, świadom mocy i ciężaru. Udało się nawet namówić Dorotkę do „Mai Nagiej”. Ze zdumieniem patrzyliśmy jak na naszych oczach stawała się dorosłą, świadomą swego ciała i swobodną kobietą. A jakie rozpętał pandemonium kiedy robiliśmy Boscha!…
Kolejnym obrazem mieli być „Powieszeni” Goyi. Kuzyn zadbał o realizm. Odegrał do końca…

Komentarze

comments