Marysia, choć niby taka sierotka, (a może właśnie dlatego?) doskonale zdawała sobie sprawę, że jeżeli coś leży ot tak i niby można wziąć zupełnie za darmo, to musi to być sen. Albo pułapka…
Na chodniku, tuż przy cmentarnym murze leżało dorodne jabłko. Rozglądnęła się. Coś tu nie gra… A na chodniku błyszczało i kusiło – piękne, wielkie czerwone (I zapewne soczyste!) … Powstrzymała odruch i zastanowiła się chwilę, po czym zabrała z pobliskiego cmentarza ciężką figurkę i zrzuciła ją obok jabłka, udając że się schyla. Siedzący na murze Kostuch uradowany szarpnął za linę i zaczął ciągnąć; już czuł świeże mięso! Ale tu się przeliczył – Marysia w lot zorientowała się o co chodzi. Uwiesiła się na sznurze ciągnąc w dół. Tego już Kostuch nie mógł utrzymać, a nie zdążywszy puścić linki zwalił się z łomotem na bruk. Marysia celnym kopem przetrąciła mu kark i na wszelki wypadek dotąd tłukła czaszką o chodnik aż ta pękła. A potem skrzętnie pozbierała wszystkie kości i zaniósłszy je w kąt cmentarza utarła starannie płaskim kamieniem na granitowej płycie grobowca.
Później, robiąc łzawe oczka sprzedała proszek odwiedzającym cmentarz babciom jako lek na osteoporozę…

Komentarze

comments