Każdy zapewne ma jakąś sytuację, która przyprawia go w sekundę o ciśnienie 500 i rzutuje na dalsze działania i relacje. I nie mówię tu o przytłukiwaniu małego palca o kant szafki czy nocne nadepnięcie bosą stopą pozostawionego klocka lego. Nie mówię też o różnych irytacjach czy nielubach – rzecz o pełnym, soczystym wkurwie ze wskazaniem na furię. Rzeczy które są. Lub się dzieją. Niektóre nawet byłyby możliwe do zmiany, ale po chwili szału albo zapominamy, albo nie chce nam się ingerować, bo koszt przeforsowania byłby być może zbyt wielki. Albo nie wierzymy że można cokolwiek w tym temacie zmienić.
Kosmetyki. Szampony, kremy, odżywki, płyny, mazidła, smarowidła. Kremy do pielęgnacji prawej stopy w dni parzyste na noc. Zazwyczaj w płaskich lub okrągłych plastykowych, lekkich butelkach. Kto mieszka z kobietą, ten wie, że jest jej niezbędna do życia i naukowcy nie zdołali określić górnej granicy potrzeby posiadania. Tak więc łazienka na ogół jest zastawiona wszędzie – umywalka, brzegi wanny, półki, półeczki, często nawet podłoga. Ale nie to jest problemem. Taka kobieca natura i tylko idiota by z tym walczył. Zapewne jako facet mam też kilka irytujących przyzwyczajeń. Chodzi o to, że wystarczy niechcący, nawet delikatnie potrącić którekolwiek, a następuje katastrofa. Jak w kręglach czy dominie – wszystkie te buteleczki nagle zaczynają się wywracać i spadać, robiąc niemożebny hałas. A próbując je łapać i ustawiać z powrotem powodujesz tylko dalszą eskalację. Wszystko to z hukiem i łomotem wpada do umywalki, do wanny, wali się na ziemię itd. I weź to później poukładaj wedle kodu w jakim było pierwotnie ułożone! Albo tłumacz się, że naprawdę nie używasz jej kremów…
Pracuję na budowie. Często pogoda nie sprzyja nawet spacerom, ale robota na zewnątrz lub w otwartym budynku zrobiona być musi. Przychodzi wtedy taka upierdliwa forma kataru – leje się z nosa. I człowiek odruchowo ociera ten cieknący nos wierzchem dłoni. Sęk w tym, że często ma na rękach grube rękawice – skóra, brezent, jakaś zaprawa… Albo nawet gołe dłonie, ale szorstkie od budowlanego dobra… Po kilku takich razach nos wygląda jak przytrzaśnięty drzwiami. Nie obetrzesz, to będzie swędział, drażnił i łaskotał i bolał. I od kataru i od obtarcia…
Sen. Każde pięć minut jakże cenne… Mam taką przypadłość, że po kilku razach zaczynam się budzić sam. Przed alarmem. Czasem jest to pięć minut ale częściej pół godziny… I nie pomagają medytacje ani inne sztuczki jedi – nawet jeżeli się uda, to w chwili sukcesu i tak usłyszę budzik. Nie trzeba chyba dodawać w jakim wstaję humorze…
Osobną kwestią doprowadzającą mnie do furii są ludzie. A raczej pewien rodzaj inercji intelektualnej. Taki krowi bezwład. Bezmyślność. Tramwaj czy autobus – próbuję wysiąść i nie mogę się przebić przez tłum usiłujących równocześnie wsiąść. I często nawet nie chodzi o egoistyczną inicjatywę zajęcia miejsca wcześniej niż wszyscy. Po prostu taki bezwład myślowy – autobus/ wejście/ wsiadam…
No i wreszcie coś, co nieraz wpędziło mnie w kłopoty, aż ostatecznie i definitywnie zrezygnowałem. I zapowiedziałem że nigdy więcej. Zakupy w hipermarkecie. Ze szczególnym uwzględnieniem przedświątecznych. Jakaś wesołkowata kretyńska melodyjka mająca robić za kolędę i kity o świątecznych promocjach. Szalejące i nieokiełznane bachory i całe rodziny. W amoku, jakby zaraz miała nastąpić apokalipsa i muszą zrobić zapasy. Jakby te rodzinne zakupy stały się już częścią zwyczaju i liturgii. Albowiem zanim Jezus zasiadł z apostołami do wieczerzy, poszli wespół do pobliskiego Lidla czy Biedry i nabył (tu błogosławiona lista zakupów). To czyńcie na moją pamiątkę, albowiem dla was i dla wielu były te zakupy. Wszak żyjemy po to, by konsumować. I znów ten bezwład – koszyki notorycznie wjeżdżające mi w plecy, zastawiające wąskie przejścia i ani cienia życzliwości czy empatii. Ani słówka „przepraszam”. Dobrze że nie noszę maczety…
Aha! Gdyby ktoś chciał mi sprawić prezent…

Komentarze

comments