On mnie już tak nie wkurwia. Czasem jeszcze żenuje, ale generalnie postrzegam go już jako postać tragiczną. Ten jego grymas – jakby miał się uśmiechnąć i rozpłakać równocześnie. Jakby chciał rozpaczliwie pokazać, że cała ta sytuacja to jeden wielki żart i że on przeprasza. Żebyśmy nie brali tego wszystkiego na serio, bo to performans taki, całe to funkcji sprawowanie…

Cała ta żałosna postać; ta plastusiowo budyniowa pyzata gębusia… Toż jemu nawet „chuju” nie idzie powiedzieć, bo od razu bierze rozczulenie i skrupuły. Bo gdzież on chujem?! Toż to kutasina zbłąkany, chujeczek nieszczęśliwy, do nie swojej roli zapędzony, w nie swoje szaty odziany, do funkcji obcych. niedosięgłych jego mocom wypchnięty. Zdezorientowany, bo nie tak sobie wyobrażał tą zabawę a i świat okazał się mniej zabawny niż mu obiecywali.
W kraju to jeszcze pół biedy – czarując uśmiechem szczęśliwego idioty opowie kilka komunałów, sztubackim żartem zarechocze, a jak klapsa dostanie, to na narty ucieknie albo za żonę się schowa. Ale już świat na jego psotach się nie zna i chichrać razem z nim nie chce. Wszyscy jacyś tacy poważni, o sprawach różnych rozważają i radzą, a on nawet nie wie o co im chodzi. Czy oni nie wiedzą że jemu nie wolno?..

Profit, owszem – czuje i bawi się dobrze, wiedząc, że tyle jego ile kadencji i trzeba będzie pomyśleć o jakimś bezpiecznym schowku. Ale na razie się jeszcze pobawi; poudaje męża stanu, jakiś psikus zrobi, facecją rzuci śmiejąc się w głos z własnego żartu…

Za komuny, przy permanentnym braku wszystkiego, w krainie nieustannego ersatzu było coś takiego jak wyrób „jakby”. Czyli coś, co nie jest tym do czego jest podobne. Były więc masła roślinne, wyroby czekoladopodobne, dżem z dyni o smaku pomarańczowym i właściwie prawie wszystkie wyroby były parodią i karykaturą tego, na co opiewały w zamyśle. Osobną kategorią było tzw „opakowanie zastępcze”. Jako że kulało wszystko, to i kooperacja zakładu produkcyjnego z drukarnią czy inną wytwórnią opakowań zawsze była punktem newralgicznym. Tak więc wytworzył się w takich zakładach etat mistrza improwizacji czyli zaopatrzeniowiec ze zdolnościami cudotwórcy. I on na ogół miał przygotowane takie coś – jakaś jeszcze bardziej siermiężna nalepka na słoik czy cokolwiek co miało informować klienta co tam jest. Bywały puszki z przekreślonym groszkiem i informacją że to gulasz argentyński. Albo zgoła odwrotnie. No i magiczne hasło tłumaczące wszystko – „opakowanie zastępcze”. Ilustruje to najlepiej dowcip z tamtych czasów– na widok cysterny z asfaltem mówiło się – „mleko, opakowanie zastępcze”.

Nie byłem fanem poprzednika i to, jak ten urząd sprawował mocno przyczyniło się do aktualnego status quo. Ale mam nieodparte wrażenie, że jedni na fali sentymentów za latami młodości, drudzy podążając za hipsterską modą zafundowali nam wszystkim wyrób prezydentopodobny. W opakowaniu zastępczym.
Ale upatruję tu jedną szansę – mając takiego zawodnika moglibyśmy zorganizować światowy festiwal głupków wioskowych. Szanse na wygraną – gwarantowane!

Komentarze

comments