… niech nie zmyli cię spacerująca po ścianie plama słońca! I gruchający na gzymsie gołąb. On tu tylko przysiadł, by złapać oddech, ale musiał być bardzo zmęczony, bo w tym miejscu robi się to tylko w ostateczności. Bo kilka kości i brudnych piór na bruku mówi o tym dosadnie. Ta uliczka, jak i wszystkie w tej okolicy są tak wąskie, że słońce jest tylko przelotnym muśnięciem. Lekkim dotykiem na spurchlałych tynkach i żywym mięsie cegieł. Na potatuowanych napisami ścianach i zaskorupiałych z braku deszczu fekaliów. W przebijających się promieniach tańczą rozwielitki kurzu. Jak w promieniu latarki – stosy pustych opakowań po wszystkim co konsumuje miasto, upchane jak w zapomnianej komórce, a wiatr leniwie kartkuje leżącą gazetę sprzed miesiąca. Dopiero teraz, w tym ciepłym świetle widać prawdziwe, ostrupiałe plecy Miasta. Przez tą chwilę Szczury wszelkich gatunków zaskoczone mrużą oczy i kręcą głowami nad niestosownością. Nad zdumiewającą obcesowością tego intruza. – przecież oni się do niego nie pchają!.. Ale każdy niby niechcący nadstawia grzbiet pod ciepły dotyk i ulotna, szybko uciekająca myśl – jakby to było pięknie…

Komentarze

comments