Pośpiech. Dla pośpiechu. Jego celowość jest zupełnie inną sprawą. Dziś chodzi mi o przejawy. Dzisiejszy pośpiech najczęściej kojarzy mi się z przebieraniem nogami pod stołem. Nic nie daje ale uspokaja śpieszącego pozorem działania.
Kubki do kawy wersja podróżna. Konstrukcja nawet zgrabna a myśl pożyteczna. Ale budzi we mnie niepokojące refleksje. Kawę zwykłem pijać w spokoju, celebrując, przed gazetą czy kompem. Rodzaj jakiejś medytacji, zbierania sił przed intensywnym dniem. I nie sądzę by pijący z tego samobieżnego kubka robili to dla przyjemności. Rozumiem jeszcze sytuację awaryjną, kiedy wstało się za późno, ale tłumy porannych kawiarzy polowych raczej o tym nie świadczą. Zastanawia mnie też, co w zamian? Co takiego robili w ten poranek? Rozumiem jeszcze jeżeli kochali się namiętnie, albo spali dłużej… Ale patrząc na miny dzierżących te kubki – wątpię. Nie ma w ich oczach tej odrobiny nieobecności, tego błysku wczorajszego czy porannego szaleństwa. Czymkolwiek by nie było…
Czasem przychodzi mi do głowy absurdalny pomysł rozwijający twórczo jakiś dziwny trend. By po chwili, ku memu zdumieniu okazywał się już sprawą zwykłą i codzienną. I stosowaną omalże powszechnie. Jeżeli można kawę w biegu, to czemu nie całe śniadanie? Swojego czasu geodeci mieli taki stoliczek na pasach zawieszany na piersiach. Czynili tam bieżące notatki i wykresy. Gdyby tam teraz porobić stosowne wgłębienia na masło, dżem czy coś tam, co kto jada na śniadanie, to mogliby zasuwać wszystko na przystanku! A jakie pole do socjalizacji – „a szanowna pani z jakim dżemem? A może się wymienimy? A pan także wege…?” I można się posuwać w tym absurdzie do nieskończoności.
Drugą sprawą są skróty językowe – zwroty zwyczajowe czy grzecznościowe. Już sam fakt skracania zwrotu grzecznościowego jawi się oksymoronem, ale przy ogólnym przebiegunowaniu i zmianie znaczeń pierwotnych nie tyle ma sens, ile po prostu funkcjonuje. Jeżeli naprawdę chcę komuś na koniec wywodu życzyć zdrowia, to raczej nie piszę „pozdro”albo „pzd”. Tu przykładów również jest wiele, bo ten trend wdarł się do języka mocno. I nieustannie zastanawia mnie, co też robią ci ludzie z czasem zaoszczędzonym na tym czy innym skróconym zwrocie…

Bardzo dawno temu, w szacownym periodyku „Przekrój” były drukowane różne nowele w odcinkach albo co mniejsze w całości. Bardzo często były w klimacie Stefana Grabińskiego a wszystko okraszone psychotycznymi rysunkami Daniela Mroza. Działało na wyobraźnię. Zwłaszcza młodego, chłonnego czytelnika. Jedno z zapamiętanych opowiadań – gość stwierdza że jego dzienny plan zajęć jest tak zatkany, że nie ma ani minuty dla siebie. Jedyną chwilą jest poranna jazda windą w dół. Gdzie właściwie nic nie robi i stoi. Postanowił wykorzystać ten czas dla siebie. Na początku szło ciężko; ledwo zdążył ściągnąć buta, ale – skracając opowieść – doszedł do takiej wprawy, że rozstawiał elegancką zastawę na piknikowym stoliku i jadł wystawne śniadanie. Zjeżdżając na dół był w stanie rozłożyć, zjeść i posprzątać po sobie. Któregoś dnia winda się zacięła…
Kiedy ją uruchomiono i ściągnięto na dół – przy eleganckim składanym stoliku, przy pustej filiżance siedziała zaszuszona, siwa mumia staruszka…

Ile jeszcze czasu swojego życia chcemy złożyć w ofierze kościołowi korpo? (ja prdl!)

Komentarze

comments