Spełnienia marzeń… Tak się czasem słyszy w życzeniach. I czasem się to udaje. Tylko owo spełnienie przybiera tak zdumiewającą formę, że trudno uwierzyć… Jednym z moich wielkich marzeń było siedzieć a pewnie i sterować wielką koparką…

Koparka – mityczna bestia, wcielona w najbliższy jej charakterowi mechanizm. Od dziecka fascynowały mnie swoją bezwzględną mocą i skupieniem na jednym temacie. Ta nierychliwość i nieustępliwa bezwzględność – twardy, oporny materiał nabierany bez wysiłku i rozdzielany wedle jakiegoś, niedostępnego zamysłu. I różne rodzaje – przedsiębierna, podsiębierna, na gąsienicach, na kołach… I wielkie ciężarówki potulnie ustawiające się po towar, jak pieski do pogłaskania… Wychowałem się obok kamieniołomów. Pomijając magię opuszczonych wyrobisk, nad tą czynną odkrywką spędziłem dużo czasu. Godzinami obserwowałem wielkie Tatry stojące grzecznie i bez szemrania w kolejce po swoją porcję. A potwory koparki przedsiębierne, (Waryński) z łyżką uchylną jak paszcza smoka, rycząc i dymiąc ruszały się jak żywe. Udzielając wedle uważania każdej ciężarówce białych kamoli nabranych w paszczę. Skomplikowane ramię zachodzące na siebie w literę „X” i olbrzymia łyżka z wystającymi zębami wypluwająca obcesowo kamienie do wywrotek. Nabierała z wyrobiska, często skrobiąc ścianę i odrywając spore kęsy. Potem obracała się wokół osi i sypała… Wszystko to z rykiem wielkiego dizla i pióropuszem czarnego dymu z pionowej rury. Nie było jeszcze mechanizmów hydraulicznych – wszystkie ruchy wykonywała poprzez skomplikowany mechanizm ścięgien – stalowych lin poruszających się na różnych wielokrążkach piszcząc i wizgocząc przeraźliwym dźwiękiem. To, w połączeniu z potężnym silnikiem dizla pozbawionym jakiegokolwiek tłumika dawało dźwięk ryczącej bestii tym bardziej uwiarygadniając ją jako żywą istotę. Dźwięk był przesunięty względem obrazu z racji odległości, ale słyszałem wszystko wyraźnie – ryk, pisk i huk spadających skał na przysiadające od ciężaru wywrotki. Wszystko dokładnie widoczne, ale z racji odległości przypominające malutkie zabawki wielkości palca.
Kamieniołom na Zakrzówku – dostarczający surowca – wapiennych kamieni do fabryki sody kaustycznej „Solvay”. A potem młyn kulowy rozdrabniał wstępnie wielkie bloki skalne które następnie kolejka wąskotorowa wiozła jeszcze kilka kilometrów obrzeżem miasta do Borku Fałęckiego. Wszystko tam, na każdym etapie było dla młodego chłopaka fascynujące, ale jednak koparka była królową. W tym czasie, w dzieciństwie tylko raz widziałem ją z bliska. Kiedyś na ulicy, stojącą na przyczepie podczołgowej, wieziona zapewne do lub z naprawy. Wyglądała, jakby miała się za chwilę ocknąć; ryknąć i zacząć kłapać paszczą. Jej ogrom i bezruch był tak nieadekwatny w stosunku do moich obserwacji, że wszystko się we mnie buntowało. Była w tym też jakaś bezradność z którą nie mogłem i nie chciałem się zgodzić. Bolało mnie to jak upadły superman grzebiący wyobrażenia małego chłopca o świecie…

Po jakimś czasie, gdy zamknięto fabrykę Solvay, ustały również prace wydobywcze w kamieniołomach. Przestano wydobywać, co można było wywieźć – wywieziono. I przestano wypompowywać wodę z licznych źródeł. Wielkie, stare koparki nie były już nikomu potrzebne. A na złom nie opłacało się ich wywozić. Zwłaszcza, że woda wzbiera coraz szybciej. Nie wiem ile trwało napełnianie tej wielkiej i głębokiej miednicy. Z czasem poziom się ustalił. Prędkość parowania lustra zrównała się z dopływami i już nie przybywa. W zależności od pory dnia i nasłonecznienia jasno lub ciemno szmaragdowa woda, rzadko marszcząca się od wiatru, osłonięta wysokimi skałami z większości stron. Sporo śmiertelnych wypadków, samobójstw …

I raj dla płetwonurków. Najczęściej w pochmurne czy deszczowe dni, kiedy nie było całej chmary rozwrzeszczanych i śmierobnych tłumów. Nie chcę tu opisywać stanów podwodnych, bo to osobny temat.
Schodzę. Spodziewam się jej (w sumie po to schodzę) ale jest tak wielka, że widzę ją nagle. Widzę ów apokaliptyczny stwór w góry i zbliżam się powoli. Powoli z wielu powodów – dla uszanowania majestatu, dla smakowani chwili i żeby nie wzbudzać lekkiego, wapiennego mułu który raz poruszony będzie wisiał w formie zawiesiny przez wiele czasów. Potężna łyżka uchylna koparki przedsiębiernej – jak wyprawiony łeb od skóry niedźwiedzia; niby wiesz że martwy, ale zdaje się, że zaraz zerwie się i ryknie kłapiąc zębami… I oto jest… Kabina otwarta, siedzenie już mocno zetlałe, przezierają metalowe elementy. Jakieś martwe lampki i wskaźniki, nieruchome palce licznych drążków i sprzęgieł, za plecami brak kilku blach osłony. Widać olbrzymie zębate koła przekładni i pozrywane ścięgna lin. Wszystko tak nierealne w soczewce wody, w swojej nieruchomości i ciszy. Ostrożne ruchy wzbudzają miejscowe zamieszanie – dryfuje zakolami biały, wapienny muł. Zawisa, odpływa, wraca. W kącie kabiny z trudem rozpoznaję jakby teczkę czy torbę na śniadanie… Wszystko wygląda, jakby zamarło, ale mogło natychmiast ruszyć, jakby wiedząc o moim marzeniu z dzieciństwa tylko czekało na mnie, jakby tylko czekało aż klasnę w dłonie…

Spróbuj klasnąć pod wodą…

 

Komentarze

comments